RPG

RPG


#1 2008-03-11 19:46:01

Ezamel

Administrator

Zarejestrowany: 2008-03-04
Posty: 41

Ezamel Wilkołak (Człowiek)

Imię : Ezamel

Rasa : Wilkołak (człowiek)

Płeć : mężczyzna

Wygląd : Doskonale zbudowany, wysoki i barczysty mężczyzna o długich blond włosach i jasnobłękitnych oczach. Zwykły nosić pełen pancerz, lecz nie zdziwcie się na widok jego skóry naznaczonej setkami blizn, bowiem nie jedną bitwę stoczył.

Charakter :
Nie jest typowym paladynem, który w imię sprawiedliwości będzie czynił dobro. Ezamel ma swój kodeks moralny, swoją wiarę i ideały, których w tym świecie nikt nie przestrzega. Stanął przeciwko władzy Imperatora i obalił go, jako ciemięzcę wolnych istot. Stał się buntownikiem, któremu udaje się przejąć władzę. Ustalił nowe prawa, których poprzysiągł strzec i walczyć za nie – dlatego jest praworządny dobry. Nie strawi zniewolenia, jakiegokolwiek. Będzie bronił słabszych, stanie po stronie atakowanego złoczyńcy, jeśli ujrzy choćby cień nadziei dla niego. Gotowy jest poświęcić się dla innych, oczekując tylko poprawy ich życia. Przeciwstawi się władzy, jeśli będzie go ograniczała i nie będzie rezygnował.


Umiejętności : jako łowca potrafi czytać znaki pogody i obcować ze zwierzętami, rozumiejąc ich zachowanie. Jest czujny i trudno go zaskoczyć. Wojownik to jego podstawowa klasa – potrafi perfekcyjnie posługiwać się mieczem i tarczą, jest wytrzymały w boju, a jako dowódca jest „nie do ruszenia” przez zwykłych przeciwników. Posiada (wypracowana metodą prób i błędów) pewną umiejętność leczenia, zastępującą jedynie podstawową apteczkę.

Uzbrojenie : Durandal – epicki miecz rodu Priama, przekazywany z ojca na syna od niepamiętnych czasów. W dłoni Ezamela jest niezniszczalnym siewcą smierci
Damasceński sztylet. Żelazna, okrągła tarcza, Napierśnik Erathi, który otrzymał od ojca Nereidy przed bitwą o Mroczną Wieżę, koryncki hełm, karwasze, naramienniki, nagolenice, wzmacniane blachą buty.

Ekwipunek : Torba, a w niej papierosy, trzy księgi i jakiś prowiant,

Biografia :

Od dziecka byłem silny. Matka czytała mi Księgi, wyjaśniała, jak nieść Słowo, jak go nauczać i co czynić, bym stał się wart mego dziedzictwa. Ojciec uczył mnie mocy ciała i jedności z mieczem. Pokazał, jak walczyć i ginąć godnie. Jestem ostatnim z rodu Priama. I dam przykład memu synowi, a on swojemu, póki runy na moim mieczu nie dotkną rękojeści...

„Broń i ciało to jedność. Mów to sobie codziennie. Co rano wstając powtarzaj: >broń i ciało to jedność< tak długo, aż uwierzysz w to sercem i duszą.”

Moja wioska na środku, a może i na krańcu pustyni była własnością mojego ojca. Nie dosłownie. Jednak wszystko tam zależało od niego. Był sędzią, władcą i prawodawcą, prawdziwym paladydem. Był ideałem dla wszystkich, a mój brat Lasair miał stanąć na jego miejscu. Uciekł jednak pewnej nocy przez Drzwi. Trzy miesiące modlono się, by jego dusza nie trafiła do Pustki, jednak czy teraz, gdy odnalazłem go, nie wiem do końca, czy było warto... W każdym razie, po jego ucieczce, to na mnie spadło jarzmo pierworodnego. Nie cieszyłem się. Miałem wtedy tylko trzy lata, płakałem za bratem...

„Boli? Ma boleć! Każda rana ma zwiększyć twój atak! Nie daj się posiąść szałowi! Uderzaj mocniej! Ty, albo ja!”

Lubiłem podróżować po pustyni. Nie raz znajdywałem w piasku odsłonięte przez wiatr szczyty starych budynków. Jednak, gdy wracałem ze zwiadów, natknąłem się na żelazną piramidę unoszącą się nad ziemią i obracającą się powoli wokół własnej osi. Przerażony pogoniłem konia i gdy rankiem chciałem wrócić na to miejsce – piramidy już nie było...

„Znałem wojowników, którzy cięli sobie ręce, uda i brzuch przed walka, aby ból nie zaćmił później ich umysłów. Ty nie masz tego robić. Bo tobie ból dodaje sił, nie szaleństwa!”

Gdy skończyłem piętnaście lat zaczęły się problemy z Ludźmi Pustyni. Zaskoczyli nas, i chociaż odbiliśmy ich pierwszy atak, to zabili nam pięciu mężczyzn, trzy woły i jednego konia. Od tamtej pory ojciec pozwolił na co dzień nosić swój damasceński sztylet i drewnianą włócznię podczas wypasania owiec na twardych, trawiastych wzgórzach. Tam właśnie poznałem Kaina, mojego najwierniejszego przyjaciela. Żaden pies we wiosce nie był tak mądry jak Kain...

„Jak to nieuczciwie? Czy nie kazałem ci zachować czujności? Zapamiętaj, że jeśli przeciwnik opuścił broń, to może ją podnieść i zaskoczyć cię, tak jak ja. Teraz wstań i idź do matki, niech oczyści ci policzek, bo za wcześnie jeszcze na blizny, synu!”

Pierwszą bliznę miałem na dłoni, gdy w nocy grupa Ludzi Pustyni próbowała nas zaskoczyć. Naciągnąłem łuk i wypuściłem strzałę tak mocno i niefortunnie, że przecięło mi skórę aż do kości. Nawet ojciec zastanawiał się, jak to zrobiłem. Ja nie pamiętam, zemdlałem...

„Za to będziesz od dzisiaj sam patroszył wszystkie zwierzęta. I to zawsze! Będziesz chodził do sąsiadów pomagać, gdy krowa będzie się cieliła. Będziesz pomagał przy umierających i grzebał martwych. Sam!”

Pomogło...

Miałem piękną siostrę – Eleene. Miała dwanaście lat i uważała się za wielką wojowniczkę. Wszak  krew królów Troi zobowiązuje... Bałem się o nią i obojętnie co robiłem, obserwowałem ją kątem oka. I gdy usłyszałem jej paniczny krzyk – pobiegłem do niej ile sił w nogach. Ćwiczyła strzelanie z łuku w oborze. Gdy wpadłem tam zdyszany, zobaczyłem Eleene na stołku. Tupała nogami i drżącą ręką wskazywała mysz. Złapałem w rękę gryzonia i wsadziłem do klatki, rozkazując siostrze zająć się maluchem. Śmiałem się z niej szczerze, dziękując bogom, że to nie Ludzie Pustyni... Ledwie tydzień później zginęła nabita na dwie skrzyżowane włócznie...

„Rozsądek! Pamiętaj o nim, gdybyś miał ledwie dwie sekundy, to jedną poświęć na myślenie! Wiem, co czujesz, lecz łzami nie zmienisz świata. Możesz krzyczeć i złorzeczyć, lecz nic to nie da. Synu, zachowaj ją w pamięci. Nie wyrzucaj jej razem z łzami i zawodzeniem, jak to czyni cała wioska. Ty mężnie stój, bowiem jeszcze wielu zginie, zanim ty osiągniesz swój cel. Ty nie płacz. Wyprostuj się, podnieś głowę w górę, bowiem nie zapomnisz o niej. Wypowiesz jej imię, gdy przyjdzie ci umierać.”

Posłuchałem ojca. Jednak nie do końca. Nie myślałem rozsądnie. W przeddzień moich szesnastych urodzin, tydzień po śmierci Eleene samotnie ruszyłem śladami zwiadowców Ludzi Pustyni. Podobno nikt nie mógł ich wytropić. Ja także nie mogłem, mimo moich, podobno, niezwykłych umiejętności. Trafiłem przypadkiem na ich wielki obóz. Dzierżąc włócznię w ręku, czując sztylet na plecach i wiatr rozwiewający moje poszarpane ubranie, biegłem samotnie na setki skrytobójców śpiących w namiotach. Tylko wtedy pozwoliłem sobie na takie szaleństwo. Później miałem Durandala...

„A gdy zadasz cios, nie patrz, jak przeciwnik kona, niech nie obchodzi cię, że upada! Tnij w następnego!”

Zabiłem wielu. Walczyłem dzielnie, lecz walka była z góry przegrana. Dopełniłem zemsty po stokroć, lecz zamroczony bitewnym szałem nie zważałem na nic. Wpadłem wtedy w oczy przywódcy Ludzi Pustyni i zabronił swoim podwładnym strzelać do mnie. Chciał mnie żywego. Moje ciosy stały się chaotyczne, niecelne... Złapali mnie i zaprowadzili przed oblicze ich przywódcy.

„Widzę, że nie powtarzałeś tej jedynej nauki! >Broń i ciało to jedność!<, jak mam uczyć cię kolejnych, skoro nie jesteś w stanie pojąć tej jednej kwestii? Wytrąciłem ci kij z ręki, więc straciłeś dłoń! Podnoś i broń się!”

Wciąż miałem sztylet ukryty w pasie na plecach. Wrzucony to wielkiej, drewnianej klatki czułem się podle. Zbyt szybko straciłem nadzieję i dałem posiąść się rozpaczy.
Przywódcą Ludzi Pustyni okazała się kobieta... Byłem w szoku, moja wizja wodza tak potężnego plemienia była skrajnie odmienna, od tej, jaką zobaczyłem. Stała smukła, lecz muskularna, z ostrą, piękną twarzą, której nie tknął suchy wiatr pustyni.
-    Jaki gość wpadając do czyjegoś domu zabija sługi i niszczy mienie pana? – spytała niskim, przyjemnie ciepłym głosem.
-    Jestem Ezamel, syn Stevena, z rodu Priama! – odrzekłem buntowniczo, jakbym stał na przedzie wielkiej armii i przemawiał do samotnego przeciwnika.
-    Ezamelu, czy staniesz obok mnie, jako król Ludzi Pustyni?

„Nadzieja i wiara powinny ze sobą współgrać, niemal scalać. Musisz wierzyć w „ka” i mieć nadzieję, że twoja droga jest słuszna...”

Odmówiłem.
Przez trzy parszywe miesiące Karmazynowa Kobieta, jak ją sobie nazwałem, trzymała mnie w malutkiej klatce. Leżąc nie miałem jak wyprostować nóg.
Nie głodziła mnie, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym chociaż raz najadł się do syta. Mimo to czułem, jak słabnę, mięśnie nieruchome przez tak długi czas zaczęły protestować, lecz uspokoiły się później. Byłem słaby. Wstyd się przyznać, lecz Karmazynowa Kobieta przez ten cały czas starała się zachęcić mnie do pójścia z nią do łóżka. Czyniła liczne aluzje, niekiedy chodziła, niby przypadkiem, wokoło mojej klatki, w samej bieliźnie.
Cóż mogłem zrobić? Modliłem się do wszystkich bogów o siłę, jakiej dotąd mi nie skąpili i wyobrażałem sobie zdradę, jakiej byłem w tamtej chwili bliski.

Wiele rozmawialiśmy. Zwłaszcza, gdy przeniosła klatkę do swojej sypialni.
Starałem się prowokować, zniechęcić ją do siebie, lecz ona albo była głucha na moje słowa, albo zaślepiona mną samym, albo po prostu bawił ją mój szczeniacki bunt. Druga odpowiedź była prawidłowa...
Opowiadała mi o swoich podróżach, o tym, że widziała jezioro tak wielkie, że nie było widać jego końca (wtedy nie mogłem jej uwierzyć), opisywała mi północne lodowce, dżungle i stepy, które pełne są wraków starożytnych machin. Streszczała mi historię świata, od momentu wybuchu wojny Starożytnych, po „ponowne narodziny” ludzi. Podobno wyszliśmy ze świecących jaskiń, w których starożytni ukryli swoje dzieci. Mieliśmy tam trwać przez pięć pokoleń, by później rozejść się po świecie. W to też nie wierzyłem, lecz słuchałem z zapartym tchem.

„Sprawiedliwość?.. Niektórzy mówią, że nie istnieje, ale ja nie zgadzam się nimi. Nie, nie twierdzę, że istnieje! Po prostu ja uznaję sprawiedliwość za zemstę lub nagrodę. Nie zawsze słuszną, lecz... zgodną z prawem. Nie bądź sprawiedliwy – żyj zgodnie ze swoim sumieniem i naukami!”

Pod koniec trzeciego miesiąca straciłem nadzieję i byłem gotów się poddać, zostać marionetką Karmazynowej Kobiety, byle tylko móc wyjść z tego więzienia. Ka jednak było nieubłagane i nie mogłem zostać jednym z Ludzi Pustyni.
To ona pierwsza straciła cierpliwość. Kazała grupować wojowników i ruszyć otwarcie na moją wioskę.
- Pierwszy raz nie zaatakujecie od tyłu jak tchórze... – rzuciłem dumnie, gdy wyciągnięto mnie z klatki i związano ręce za plecami. Nie wiedziałem jeszcze, co chcą ze mną zrobić, lecz byłem pobudzony samą świadomością, że oto będę w stanie dać więcej niż dwa kroki do przodu.

„>Ka< jest jak wicher – może niektórzy potrafią go przewidzieć, lecz i tak przychodzi nagle. Porywa dachy, niszczy uprawy. Ludzie chodzą skuleni, zakrywając twarz przed ostrym piaskiem. Ty będziesz chodził wyprostowany, co najwyżej zmrużysz oczy. Bo jesteś z rodu Priama i >ka< jest twoim przewodnikiem. Idziesz jego ścieżką i nie zawahasz się!”

Jechałem obok Karmazynowej Kobiety, zaś za mną ciągnął długi sznur zakapturzonych zabójców. Bałem się, jednak nie okazywałem tego. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kobieta obserwowała mnie cały czas i uśmiechała się. Jak ja jej nienawidziłem...

Ale >ka< jest tylko jedno!
Gdy na horyzoncie zaczęła majaczyć moja wioska, z pustynnej ciszy rozległ się dźwięk rogu i wnet deszcz strzał padł na nas jak
ka
nagły grom. Ja nie zapomniałem nauk! Zaraz zsunąłem się z konia na ziemię, zaczepiając się nogami o siodło tak, by zmusić konia do położenia się. To był cud, że udało mi się to w bitewnym zgiełku, na jakimś dzikim koniu. W każdym razie czułem, jak koń zdycha raniony strzałami, podczas, gdy ja chowałem się za nim, jak za tarczą.

„Jeśli przyjdzie czas walki to oceń dwie rzeczy – czy jest o co walczyć i czy jest realna szansa wyjścia z niej żywy. Jeśli nie widzisz powodu do przelewania krwi – nie rób tego. Masz takie prawo i nikt nie będzie mógł nazwać cię tchórzem. Jednak jeśli okaże się, że walka jest nieunikniona i bez szans na wygraną – walcz i nie szczędź sił. Nigdy nie uciekaj, nie błagaj o litość!”

Gdy skończył się ostrzał podniosłem się wyrwawszy zębami sztylet z martwej dłoni jakiegoś pustynnego dziada, uwolniłem dłonie. Z obu stron nadbiegali ludzie mojego ojca. Szukałem gdzieś błyszczącego Durandala, lecz pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to Kain! Pies biegł w moją stronę na przedzie oddziału.
Zanim zdołałem coś krzyknąć, zostałem złapany przez Karmazynową Kobietę. Myślałem, że się wyrwę, ona jednak jeszcze bardziej zacieśniła uścisk. Była silniejsza ode mnie i zapewne od niejednego osiłka. Spanikowałem. Zacząłem się miotać i zamiast pomyśleć, straciłem nad sobą panowanie.
Zawlokła mnie za prowizoryczny okop stworzony z martwych koni (te żywe dobili, aby stworzyć z nich koło). Rzuciła mi w rękę włócznię i powiedziała:
- Walcz teraz, a wynagrodzę cię jak nikt inny. Będziesz ze mną władał imperium, o którym ci opowiadałam. Połowa świata będzie należała do ciebie!
- Chędoż się, rozpustnico! – odparłem. Chciałem ją zaatakować od razu, jednak przypomniałem sobie nauki ojca. „Jeszcze nie!” mówił...
- Nie pokonają nas, wiesz o tym. Chcieli nas rozproszyć, a teraz jesteśmy zgrupowani, za prowizoryczną barykadą. Twój ojciec przegrał. Nadchodzi nowe, daj...
„Teraz!”
Gdy wojownicy mojego ojca byli dwadzieścia stóp od „muru” – pchnąłem włócznię w ramię kobiety. Zawyła żałośnie i wyszarpnęła mi drzewiec z rąk. Wyciągnęła zza pasa sztylet i rzuciła we mnie. Schyliłem się automatycznie i przekoziołkowałem przez barykady pod nogi przyjaciół...

„Plan to podstawa. Każdą wolną chwilę poświęć na jego doskonalenie. Godzina planowana przez miesiąc będzie pamiętana wieki.”

Obudziłem się w    ł ó ż k u!
Jakiż byłem szczęśliwy czując, że mogę jednocześnie leżeć i rozprostować nogi.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, jak bardzo boli mnie głowa.
Ktoś musiał mnie nieźle kopnąć, lecz mimo to byłem zadowolony.
Moim wybawcą okazał się... pies! Kain wytropił mnie, mimo pustynnego klimatu, a szpiedzy z daleka obserwowali obóz Ludzi Pustyni, czekając na moment do ataku. Widząc mobilizację armii, zastawili pułapkę i odnieśli całkowite zwycięstwo.

„Twoje ciało nabiera kształtów, lecz twój mózg chyba nie nadążył! Nie możesz opuszczać nocnych ćwiczeń! Gdzie byłeś przez ostatnie trzy treningi?”

Ach, czyż było coś lepszego od zmysłowych chwil z Areą? Nauki straciły znaczenie. WSZYSTO straciło znaczenie w obliczu naszej miłości. I ta pewność... Pewność, że zostaniemy razem na zawsze, że jesteśmy dla siebie stworzeni... Każdy przeżył takie chwile i każdy wspomina je z uśmiechem nad swoją naiwnością. Lecz przecież to był dobry czas i chciałbym być wtedy „dojrzalszy”! Za żadne skarby...

„Ponoć struna to skutek uboczny eksperymentów Starożytnych, którzy próbowali przenieść się z jednego końca świata na drugi w jedną chwilę. Jednak struna nie działa w ten sposób. Gdy moja owca weszła w nią, jakaś siła rozerwała ją na strzępy! Coś jednak stamtąd wyszło i żyje gdzieś wśród nas. Niech nas nie opuści czujność!”

Ja miałem inne problemy.
Nie miałem dwudziestu lat, ba! nawet osiemnastu! A już miałem brzemienną kobietę. Matka, która ujawniła, że śledziła mnie i wiedziała, co robię, pouczyła mnie tylko. Wiadomo... ślub, praca, odpowiedzialność... Ojciec uderzył mnie i krzyczał. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, o co mu chodziło, to przyszło z wiekiem.

Poślubiłem Areę niecały miesiąc później i zamieszkałem z nią w oddzielnym pokoju w domu moich rodziców. Właśnie wtedy dojrzałem. To był pierwszy impuls...

„Za rok skończyłbyś wszystkie treningi! Ty niegodny bachorze! Nie masz wyobraźni? Jak mogłeś dopuścić do tej sytuacji? Teraz będziemy trenować trzy razy więcej! Potem wyniesiesz się stąd!”

Kłamał.
Urodziła mi się przecudna córka...
Zginął mój wuj. Rozszarpany przez przybysza ze Struny – Rademena, wilkołaka. Ponoć nikt nie był mu w stanie stawić czoła...
Gdy moja Leanna miała już trzy miesiące problem z wilkołakiem sięgnął szczytu. Prawie codziennie ginęli ludzie. Żyliśmy w strachu. Na zmianę z ojcem i sąsiadami pilnowaliśmy domostw, wystawiliśmy dodatkowe straże, nawet za dnia. Rozpoczęliśmy nawet budowę palisady.

Pierwszego marca, w rocznicę ślubu, poszedłem z Areą i Leanną (mając za plecami dziesięciu strażników, o których nie wiedziały) w nasze „sekretne miejsce”. Wspominaliśmy nasze wspólne chwile, rzeczy, które kiedyś były dla nas najważniejsze, teraz będące ledwie godne machnięcia ręką.
Byłem z nią szczęśliwy. Kochałem ją...

Rademen wybił wszystkich moich przyjaciół, strzegących przejść do „sekretnego miejsca”. Zrobił to na tyle cicho, że ja, nieświadomy niczego, zasnąłem wtulony w dwie największe miłości mojego życia. Zbudził mnie huk. Wilkołak zeskoczył z karłowatego dębu naprzeciw nas... Odepchnąłem w tył dziewczyny i wyciągnąłem z torby długi sztylet. Rademen zawarczał, chociaż mógłbym przysiąc, że śmiał się ze mnie. Patrząc w jego oczy widziałem >ka<. „Ty będziesz chodził wyprostowany, co najwyżej zmrużysz oczy. Bo jesteś z rodu Priama i >ka< jest twoim przewodnikiem. Idziesz jego ścieżką i nie zawahasz się!”... Więc?...

Rzuciłem się na niego, a on, najszybszym ruchem, jaki widziałem, złapał mnie za rękę, obalił i przebił szponami.

Znowu obudziłem się w łóżku. Tym razem rozpaczliwie krzyczałem za żoną i dzieckiem. Ojciec uderzył mnie w twarz i silną ręką przytrzymał w łóżku.
- Pamiętaj o naukach...
To były jego ostatnie słowa. Przekazał mi miecz i swoją torbę. Wpakował do niej Księgi, trochę prowiantu i położył na ziemi. Skinął w geście „za chwilę” i wyszedł.

Okazało się, że moja ciotka została napadnięta podczas czerpania wody ze studni. Wszyscy mężczyźni zebrani byli wokoło niej i wołali Rademena. Nie zjawił się, oczywiście. Mój ojciec jako pierwszy opuścił zebranie i przed drzwiami spotkał wilkołaka. Nic nie wiem, o pojedynku, jaki stoczyli. Znam tylko jego wynik...

„Śmierć to nowa ścieżka, która prowadzi na polanę. Tam spotkamy się wszyscy i odrzucimy ziemskie troski. Musisz tylko żyć i umrzeć dla swojego ka, dla swojej idei!”

On tak zginął.
A Rademen dobijał się do drzwi. Wtedy matka chwyciła mnie, wcisnęła w ręce torbę i przepchnęła przez Drzwi, za mną zaś wskoczył Kain. Nie byłem w stanie zareagować. Byłem słaby i chory... Taki zjawiłem się w podłym świecie pełnym różnych ras, idei i wojen. Stanąłem nagi przed Lagradavis i uciekłem w las.

Żyłem jak książę, skończyłem jak szaleniec w pustelni. Powstrzymywałem zew krwi ze wszystkich sił i udawało się. Zarabiałem na życie polując na jelenie i króliki. Sprzedawałem skóry i mięso. Durandal leżał samotny w kufrze,     do czasu gdy poznałem Nereidę. Właściwie, to Kain poznał ją pierwszy, lecz kto to jeszcze pamięta? Kto pamięta moją chatkę, w którą rzuciłem pochodnią... Ktoś wspomina zniszczone Lagradavis, Kaina zabitego przez głazy... Albo obietnica Ili, która obiecała jednemu z nas władzę nad światem? Ja czule wspominam jak moja kompania drowów urządziła istny balet w Ferian, który potem przerodził się w bitwę. Razem z Nereidą zdołaliśmy uciec. W lesie natknąłem się na Fenrira, wspaniały biały wilk.
Potem uwolniłem więźniów Ferian i stałem się dowódcą pięćdziesięciu złodziejaszków, którzy teraz stanowią elitę mojego rycerstwa. Dalej pamiętam jak przez mgłę – żywiołaki niszczące miasto, jakiś festiwal, wszystko nagle rozpłynęło się, poszliśmy w swoją stronę. Moja ścieżka była również ścieżką Nereidy.
Mieliśmy najpierw dworek, potem przyprowadziłem moich rycerzy i posiadłość nie starczyła. Zbudowaliśmy osadę i byłby to szczyt naszych marzeń, gdyby nie chęć zbadania terenów wokoło. Wioska nękana przez Astinosa, namiestnika tych krain, odnalezienie mojego brata i jednocześnie przyjaciela Gor`Khana, przywódcy krasnoludów. Oblegaliśmy i zdobyliśmy twierdzę Astinosa, potem Twierdzę Graniczną. Ka zaprowadziło mnie tak daleko, że zanim zdołałem ochłonąć, już wrzucano mi coś nowego.
Wszędzie ze mną była Nereida, której poprzysiągłem wierność. Teraz spodziewamy się potomka.
I oto ja, ten szaleniec z lasów pod Lagradavis, stoję na czele milionów. Pan Nowej Jerozolimy, przyjaciel ludzi, goblinów, jaszczuroludzi, elfów, krasnoludów i barbarzyńskich plemion. To ja – Ezamel, syn Stevena z rodu Priama!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.naruto-gram.pun.pl www.kingsjungle.pun.pl www.dbsk-crazy-love.pun.pl www.bk-sas.pun.pl www.motocykliscilipno.pun.pl